Uwielbiam w pełni sezonu ścinać skąpane w promieniach słońca rośliny, zrywać przesycone olejkami eterycznymi liście i wonne, intensywnie wybarwione kwiaty. Wykopywać soczyste korzenie pachnące ziemią, wilgocią i odrobiną tajemnicy. A potem z naręczami roślinnych skarbów zagłębić się w chłodzie mojego domowego laboratorium i oddać się sporządzaniu ziołowych remediów.
Praca ze świeżymi roślinami to pochwała sezonowości. Doskonała lekcja uważności, uwrażliwienia na cykliczność przyrody, dostrojenia się do jej rytmów. By nie przegapić najlepszego momentu na zebranie plonu trzeba mieć oczy szeroko otwarte, bacznie obserwować rośliny, być z nimi w bliskim kontakcie.
W sztuce ziołowego przetwórstwa najlepiej korzystać ze świeżych roślin. Zioła suszone nigdy nie zadziałają na nasz organizm tak intensywnie i efektywnie jak świeże. Używając ziół świeżych czerpiemy z roślin całe ich bogactwo. Pijąc przygotowywane z nich na bieżąco soki spożywamy je właściwie w niezmienionej formie.
Większości z Was prawdopodobnie wydaje się, że po zbiorze roślina umiera i wszelkie zachodzące w niej procesy zostają całkowicie zatrzymane. Nic bardziej mylnego. Zawarte w roślinie enzymy wciąż są aktywne. I nie próżnują – wciąż katalizują, czyli przyspieszają szybkość zachodzących w roślinie przemian chemicznych. W efekcie podczas suszenia, rozdrabniania i przechowywania w roślinie dochodzi do szeregu jakościowych i ilościowych zmian składu zawartych w niej związków czynnych.
Aby zapobiec tym niekorzystnym reakcjom nie pozostaje nam nic innego jak zatrzymać działanie enzymów, czyli po prostu je inaktywować. Proces ten nazywa się stabilizacją i pozwala zachować substancje czynne w roślinie w niezmienionej formie. Najprostszą metodą unieczynnienia enzymów w warunkach domowych jest zalanie świeżych ziół wrzącą wodą, gorącym olejem lub alkoholem (intrakt). Enzymy – substancje białkowe w zetknięciu z gorącymi płynami nie mają szans. Podobnie jak ugotowane białko jaja ulegają nieodwracalnej denaturacji i bezpowrotnie tracą swoją aktywność. W efekcie w roślinach nie dochodzi już do żadnych generowanych przez nie przemian. Niczym radosne chwile na pamiątkowym zdjęciu udaje się nam utrwalić to, co w roślinie najcenniejsze.
Samo suszenie ziół również uważa się za stabilizację. Obniżenie zawartości wody w roślinie narusza strukturę białka enzymów dzięki czemu przeciwdziała katalizowanym przez nie reakcjom. Proces ten może jednak zachodzić bardzo powoli. Enzymy są aktywne i generują przemiany chemiczne aż do momentu gdy zawartość wody w surowcu spadnie poniżej 5%. W praktyce oznacza to, że im dłużej trwa proces suszenia roślin, tym większe są w nich straty substancji aktywnych. Zioła suszone w niskiej temperaturze, przy dużej wilgotności powietrza będą o dużo gorszej jakości niż te suszone prawidłowo – w przewiewnym, suchym miejscu i odpowiedniej temperaturze.
Jednak nawet jeśli suszenie wykonamy z niezwykłą starannością to i tak nie unikniemy zmian pierwotnego składu związków czynnych w roślinie. Dlatego moc lecznicza wyciągów przygotowanych na bazie wysuszonych ziół zawsze będzie dużo mniejsza niż tych sporządzonych ze świeżych, stabilizowanych roślin.
W przypadku niektórych roślin suszenie pozbawia je całkowicie pewnych leczniczych właściwości. Świeży tasznik podnosi ciśnienie krwi i działa przeciwkrwotocznie. Po ususzeniu jednak staje się w tej materii całkowicie bezużyteczny. Tylko świeży, pomarańczowy, bogaty w alkaloidy sok glistnika jaskółczego ziela poradzi sobie z brodawkami, kurzajkami, czy zewnętrznymi zmianami nowotworowymi.
Zioła aromatyczne np. melisa, szałwia czy lawenda po ususzeniu znacznie ubożeją w olejki eteryczne – siła ich działania będzie o dużo mniejsza niż surowca świeżego. Powszechnie znana babka lancetowata już pół roku po ususzeniu całkowicie traci swoje właściwości.
Z ziołami jest podobnie jak z jedzeniem. Świeże są najlepsze. Nikomu raczej nie przychodzi do głowy żeby suszyć liście sałaty czy rzodkiewkę i podawać je na śniadanie.
W pełni lata niechaj zioła prosto z łąk, lasów i ogrodów trafiają do słojów. Macerują się w alkoholu, oleju, occie. W ten sposób otrzymasz doskonałe leki ziołowe, które nie raz zaskoczą Cię swoją skutecznością.
Pragniesz usłyszeć więcej na temat ziołowego przetwórstwa? Nauczyć się sporządzania ziołowych remediów? Poznać dogłębnie kilkadziesiąt ziół? Zapraszam z całego mojego, bijącego dla ziół serca na warsztaty "O czym szumią zioła" w terminie 6-8 lipca 2018.
Szanowna Pani,
Pięknie napisany artykuł.
Niewątpliwie ma Pani talent do tłumaczenia w kwiecisty, jasny i obrazowy sposób.
Co do wyższości ziół świeżych nad suszonymi – pełna zgoda! Na przykład suszona melisa jest w takim przypadku bezużyteczna, gdyż to zawarte w niej olejki eteryczne odpowiadają za jej wyciszające właściwości. Natomiast szukam informacji na temat męczennicy i rumianku – czy one też kompletnie tracą właściwości przy suszeniu? Gdyby miała Pani taka wiedzę i skłonna była się nie podzielić, byłbym dozgonnie wdzięczny.
Pozdrawiam, Sewo.
Dzień dobry,
Dziękuję za garść ciepłych słów 🙂 Tak, jak pisałam najlepiej przetwarzać zioła w stanie świeżym, bo te zawsze są najcenniejsze. Kluczowe znaczenie, jeśli chodzi o zachowanie związków leczniczych ma też prawidłowe suszenie oraz sposób przechowywania. W przypadku roślin bogatych w olejki eteryczne np.rumianku bardzo istotne jest, aby podczas suszenia nie przekraczać temperatury 35°C, ponieważ olejki eteryczne to związki lotne bardzo wrażliwe na podwyższoną temperaturę.
Olejki eteryczne to niejedyne związki wrażliwe na zbyt wysoką temperaturę. Nie służy ona również polifenolom. W jednym z badań stwierdzono, że ich zawartość w mięcie pieprzowej po suszeniu w temperaturze 50°C zmniejszyła się w stosunku do świeżego surowca aż o 54%.
Oczywiście najważniejszy jest złoty środek. Suszenie w zbyt niskiej temperaturze, przy dużej wilgotności powietrza, trwające zbyt długo również powoduje rozkład związków leczniczych. Nie tylko pod wpływem wciąż aktywnych enzymów, ale i czynników fizycznych m.in. tlenu i światła.
Pozdrawiam Ruta